Smoki. Ale po kolei.
Poprzednie starcia znacząco uszczupliły siły drużyny (oraz zapas "przypływów zdrowia", czy jak im tam) oraz wyczerpały zapas mocy dziennych, zatem pierwszą decyzją było: "robimy dłuższy odpoczynek". Pewne niezdecydowanie było w kwestii: czy wyjść na zewnątrz (ryzykując ataki dzikich zwierząt oraz licząc się z możliwością respawnu podziemi, cha cha cha), czy zostać tutaj (narażając się z kolei na wrogie działania koboldów). W końcu uznano, że bezpieczniej będzie tu zostać, wykorzystując miejsce wprost stworzone przecież do obrony (tak naprawdę większość tych wahań odbyła się między sesjami, a gdy ranger podał wybrane rozwiązanie, nikt nie śmiał mu się sprzeciwić).
Rozbito zatem obóz, wykorzystując galerię i przylegające do niej pomieszczenia oraz pełniąc straż na zmianę. Koboldy faktycznie, nie zawiodły i, sobie tylko znanym sposobem przenikając przez bramę, spróbowały nocnego ataku. Niestety, ich siły były dość szczupłe (pojedynczy zawadiaka z dwoma mieczami - slyblade wspierany przez czwórkę minionów) i mimo udanych testów skradania, które pozwoliły im bezszelestnie dostać się na galerię, nie zdołali wyrżnąć grupy. Atak odparto, lecz miecznik zdołał zbiec. Aby nie ryzykować kolejnych napaści, drużynowy złodziejaszek pomanipulował przy skomplikowanym mechanizmie sterowania bramą, by koboldy nie zdołały jej unieść i, już bez zakłóceń, dokończono wypoczynku.
Po odpoczynku, drużyna ruszyła dalej. I kolejna rozległa komnata, tam łuk bramy (ale bez wrót), nad nią arkady i cienie kryjących się w nich koboldów, dalej znów komnata - pełna gdaczących, piejących i beczących klatek z porwanym przez koboldy żywcem. Koboldy rzecz jasna mocno już zirytowane, pełne determinacji i gotowe walczyć do upadłego (tak też się stało). Niestety, ich siły nie były zbyt znaczące - ów napotkany już miecznik, wsparty jeszcze szóstką minionów oraz rojem hodowanych do obrony smoczków (needlefang drakes - needlefang to rzecz jasna igłozębny, zaś "drak"e google tłumaczy na... kaczora - sami sprawdźcie). Dodatkowym atutem była umieszczona w łuku bramy pułapka, pozwalająca zrzucić na głowy przechodzących całkiem ciężki ładunek kamieni i gruzu. To, plus wściekły (chyba nawet prowokowany) atak kaczorów (to znaczy chciałem powiedzieć smoczków, miniaturowych dinozaurów, owych smoków bonsai) znów sprowadził krasnoludzkiego paladyna niebezpiecznie blisko granicy życia. Mimo wszystko, jakoś udało się przetrwać.
Poza koboldami, pułapkami i klatkami, komnata zawierała drewnianą platformę z dwiema korbami, która pozwalała wwindować się w górę wysokiego szybu. Droga prowadziła do groty. Zamieszkanej przez smoka. Białego. Kolorowe smoki to fajny element dedeków, białe zieją lodem, ale ten był młody, niedoświadczony i miał strasznego pecha w rzutach. Zdołał tylko dwa razy chuchnąć, poza tym nie miał innych atutuów, za to z trafianiem miał spore problemy - toteż mimo zatrważającej ilości hapeków, padł dość szybko (nie zdążył nawet zakrzyknąć "ratuj się kto może"), nie czyniąc graczom specjalnej szkody.
Przyszedł czas na penetrację jaskini, zbieranie skarbów, przydział pedeków - przy którym okazało się szczęśliwie, że drużyna zgromadziła w sam raz ilość punktów potrzebną na awans na trzeci poziom.
Poprzednie starcia znacząco uszczupliły siły drużyny (oraz zapas "przypływów zdrowia", czy jak im tam) oraz wyczerpały zapas mocy dziennych, zatem pierwszą decyzją było: "robimy dłuższy odpoczynek". Pewne niezdecydowanie było w kwestii: czy wyjść na zewnątrz (ryzykując ataki dzikich zwierząt oraz licząc się z możliwością respawnu podziemi, cha cha cha), czy zostać tutaj (narażając się z kolei na wrogie działania koboldów). W końcu uznano, że bezpieczniej będzie tu zostać, wykorzystując miejsce wprost stworzone przecież do obrony (tak naprawdę większość tych wahań odbyła się między sesjami, a gdy ranger podał wybrane rozwiązanie, nikt nie śmiał mu się sprzeciwić).
Rozbito zatem obóz, wykorzystując galerię i przylegające do niej pomieszczenia oraz pełniąc straż na zmianę. Koboldy faktycznie, nie zawiodły i, sobie tylko znanym sposobem przenikając przez bramę, spróbowały nocnego ataku. Niestety, ich siły były dość szczupłe (pojedynczy zawadiaka z dwoma mieczami - slyblade wspierany przez czwórkę minionów) i mimo udanych testów skradania, które pozwoliły im bezszelestnie dostać się na galerię, nie zdołali wyrżnąć grupy. Atak odparto, lecz miecznik zdołał zbiec. Aby nie ryzykować kolejnych napaści, drużynowy złodziejaszek pomanipulował przy skomplikowanym mechanizmie sterowania bramą, by koboldy nie zdołały jej unieść i, już bez zakłóceń, dokończono wypoczynku.
Po odpoczynku, drużyna ruszyła dalej. I kolejna rozległa komnata, tam łuk bramy (ale bez wrót), nad nią arkady i cienie kryjących się w nich koboldów, dalej znów komnata - pełna gdaczących, piejących i beczących klatek z porwanym przez koboldy żywcem. Koboldy rzecz jasna mocno już zirytowane, pełne determinacji i gotowe walczyć do upadłego (tak też się stało). Niestety, ich siły nie były zbyt znaczące - ów napotkany już miecznik, wsparty jeszcze szóstką minionów oraz rojem hodowanych do obrony smoczków (needlefang drakes - needlefang to rzecz jasna igłozębny, zaś "drak"e google tłumaczy na... kaczora - sami sprawdźcie). Dodatkowym atutem była umieszczona w łuku bramy pułapka, pozwalająca zrzucić na głowy przechodzących całkiem ciężki ładunek kamieni i gruzu. To, plus wściekły (chyba nawet prowokowany) atak kaczorów (to znaczy chciałem powiedzieć smoczków, miniaturowych dinozaurów, owych smoków bonsai) znów sprowadził krasnoludzkiego paladyna niebezpiecznie blisko granicy życia. Mimo wszystko, jakoś udało się przetrwać.
Poza koboldami, pułapkami i klatkami, komnata zawierała drewnianą platformę z dwiema korbami, która pozwalała wwindować się w górę wysokiego szybu. Droga prowadziła do groty. Zamieszkanej przez smoka. Białego. Kolorowe smoki to fajny element dedeków, białe zieją lodem, ale ten był młody, niedoświadczony i miał strasznego pecha w rzutach. Zdołał tylko dwa razy chuchnąć, poza tym nie miał innych atutuów, za to z trafianiem miał spore problemy - toteż mimo zatrważającej ilości hapeków, padł dość szybko (nie zdążył nawet zakrzyknąć "ratuj się kto może"), nie czyniąc graczom specjalnej szkody.
Przyszedł czas na penetrację jaskini, zbieranie skarbów, przydział pedeków - przy którym okazało się szczęśliwie, że drużyna zgromadziła w sam raz ilość punktów potrzebną na awans na trzeci poziom.
Skarby - były zbierane w ciągu całej przygody, ale nie pamiętam co wpadło w którym miejscu; mam jednak wynotowane, co zebrało się w kupie. Oto ta lista:
- trzy eliksiry leczące
- 5 niewielkich kamyków (chryzolity), wartych 20 sztuk złota każdy
- 540 sztuk złota w monetach
- warta 250 sztuk złota zabaweczka (złoty pierścień z turkusem)
- korozbroja łuskowa (barkskin armor +1) - przypadła paladynowi
- holy symbol of life +1 - kolejny niepotrzebny złom dla paladyna
- magic leather armor +2 - łotrzyk położył na niej swe drobne, niziołeczne łapki, nim zdążyłbyś zakrzyknąć "jejku, jaka fajna zbroja"